Recenzja filmu

Korpo (2017)
Joe Lynch
Steven Yeun
Samara Weaving

Redukcja etatów

"Korpo" łączy bezwstydne kino eksploatacji z satyrą na absurdy amerykańskiego prawa, świat szklanych korporacyjnych pałaców oraz pracujących w nich niewolników w markowych garniturach. To "Noc
Gdy na liście płac filmu znajdujesz reżysera "Drogi bez powrotu 2", "Rycerzy (nie) na niby" oraz "Everly", wiesz, że nie zobaczysz ody na cześć pacyfizmu i pochwały miłości bliźniego.  "Korpo" łączy bezwstydne kino eksploatacji z satyrą na absurdy amerykańskiego prawa, świat szklanych korporacyjnych pałaców oraz pracujących w nich niewolników w markowych garniturach. To "Noc oczyszczenia" zmiksowana z "High-Rise" i "Podziemnym kręgiem" - utwór krwawy, absurdalny i rozmyślnie w złym guście, a jednak nie do końca spełniony. Zupełnie, jakby twórcom zabrakło wyobraźni, wariactwa albo pieniędzy (a może wszystkiego naraz), by nakręcić dzieło, które miałoby szansę stać się nowym klasykiem spod znaku "nocnego szaleństwa".




Akcja filmu rozgrywa się w niedalekiej przyszłości. W Stanach Zjednoczonych wybuchają kolejne ogniska wirusa, który wyzwala w ludziach najdziksze instynkty oraz głęboko schowane do tej pory pragnienia. Znienawidzeni szefowie giną w męczarniach z rąk podwładnych. Znajomi z pracy uprawiają przy wszystkich seks na środku open space'u. Pozorni miłośnicy porządku i harmonii zamieniają się w chodzące tornada. Główny bohater Derek (znany z "The Walking Dead" Steven Yeun) był do tej pory oddanym pracownikiem firmy prawniczej, pnącym się mozolnie po kolejnych szczebelkach kariery. Teraz na skutek machinacji niecnej przełożonej stracił posadę, której zdobycie kosztowało go setki nieprzespanych nocy. Kiedy więc w siedzibie przedsiębiorstwa dochodzi do ataku choroby, a władze zarządzają natychmiastową kwarantannę, mężczyzna postanawia wykorzystać okazję, by rozmówić się z szefostwem. Zanim jednak dotrze na najwyższe piętro budynku, z pomocą pięści i młotka będzie musiał przebić się przez ścianę  pogrążonych w amoku białych kołnierzyków.




Tytułowe "Korpo" to siedlisko pozbawionych moralności i współczucia drapieżników gotowych na wszystko, by postawić na swoim. Wypielęgnowane ciała, promienne uśmiechy oraz eleganckie ciuchy stanowią kamuflaż, pod którym skrywane są brutalne, atawistyczne odruchy. Nihil novi - utworów o podobnej tematyce powstały przecież na pęczki. W czarnej komedii Joe Lyncha nie znajdziecie niczego, czego wcześniej nie widzielibyście w "American Psycho", "Wilku z Wall Street" czy nawet klasycznym "Zły śpi spokojnie" Akiry Kurosawy. Wbijanie stępionych szpilek w ogony korposzczurów to na szczęście tylko połowa filmu. Drugie pół to radosna B-klasowa jatka, w której  bohater do spółki seksowną blondynką (Samara Weaving) urządza brutalne cięcia etatów przy pomocy zestawu narzędzi budowlanych.



Erupcje przemocy prezentują się przyzwoicie: spece od efektów nie żałują sztucznej krwi, makabra przyprawiona jest humorem, a w tle prócz syntezatorów rodem z lat 80. przygrywa m.in. zespół Faith No More. Po seansie pozostaje jednak uczucie niedosytu. Brakuje tu elementu zaskoczenia, czegoś, co urozmaiciłoby mechaniczną narrację rodem z gier wideo. Jak powiedzieliby główni bohaterowie: fakapu nie ma, ale target zapomni o filmie ASAP. FYI.
1 10
Moja ocena:
5
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones